






Kiedy w zeszłym roku kupowałam kostium kąpielowy na majowy wyjazd - płakałam. Uwięziona. Nie we własnym ciele, ale we własnej nienawiści do niego. Zmarnowałam ponad dekadę na ukrywanie siebie w obawie przed oceną. Przed czym tak naprawdę udało mi się uchronić w tym czasie? Czy sama sobie nie zadałam najwięcej bólu, czując wieczne obrzydzenie do tego, jak wyglądam? Nadal się boję oceny, ale coraz częściej myślę o sobie dobrze zamiast doszukiwać się najgorszego. Czuję się coraz bardziej komfortowo, coraz częściej czuję wdzięczność, doceniam ilość możliwości. Moje ciało, niezależnie od tego jak wygląda zasługuje na dobre traktowanie, na bycie docenianym, podziwianym, widocznym - przez innych, ale przede wszystkim przeze mnie samą. Coraz częściej na własnej skórze odczuwam przyjemność doświadczania, błogosławieństwo zmysłu dotyku, pełne jego spektrum. Cieszę się byciem tu, chociaż w mojej głowie wciąż rozgrywają się sceny bitewne, widowiskowe jak z Matejki, gdzie ja-rycerka z błyszczącym mieczem, walczę z poczuciem wstydu i byciem niewystarczającą. Teraz celebruję każde zwycięstwo - z takim samym entuzjazmem te imponująco wielkie i te zupełnie malutkie, codzienne. Np. kupiłam sobie ostatnio kostium kąpielowy w gołe baby i czuję się w nim sexy. Przed lata nie miałam żadnego kostiumu, miałam tylko wstyd. Nie chcę już tak więcej. Zmarnowałam mnóstwo czasu.